Alosza Awdiejew

Alosza Awdiejew

urodził się w Stawropolu na północnym Kaukazie. Ukończył średnią szkołę muzyczną w Moskwie z dyplomem chórmistrza. Studiował anglistykę na Uniwersytecie Moskiewskim, występował w teatrze akademickim, uprawiał pantomimę. Występował w kabaretach studenckich i otrzymywał nagrody w konkursach studenckich. Występował w "Piwnicy pod Baranami", gdzie jego występy cieszyły się dużym powodzeniem. Obecnie wykłada na UJ, w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej. Swój czas dzieli między uniwersytetem, sceną a domem.

Błazen polonista
- Zaraz po koncertach w Rzeszowie wyjeżdża pan do Sanoka na przegląd kabaretowy.
- Tak. Będzie parę kabaretów, wiem, że będzie mój ulubiony kabaret Elita. Cieszę się, że się spotkam z nimi, mam dla kolegów kilka nowych dowcipów. Zaraz po zakończeniu imprezy w Sanoku jedziemy do Krakowa. Moja żona wyjeżdża nad morze i muszę się z nią spotkać jeszcze przed wyjazdem.

- Można by było podejrzewać, że żyje pan na walizkach, ciągle w trasie, wiecznie w rozjazdach.
- To tylko pozory. Może w tym miesiącu tak się złożyło. Dałem wolną rękę organizatorom, ponieważ przez lipiec i sierpień nie pracujemy i okazało się, że mam do zagrania dwa razy więcej koncertów niż normalnie.

- Więc ile koncertów miesięcznie gra Alosza Awdiejew?
- Niewiele, pięć, sześć. Wynika to ze specyfiki moich koncertów, podczas których nie odtwarzam bezmyślnie piosenek, tylko pracuję z publicznością. Każdy koncert jest inny, choćby nawet były takie same piosenki. W zależności od reakcji publiczności, koncert ma swój niepowtarzalny charakter.

- Niedawno odbył się pana benefis w teatrze STU w Krakowie. Jak wspomina pan spotkanie?
- Muszę przyznać, że telewizja bardzo ładnie zrobiła montaż tego spotkania. Nie było niespodzianek, choć pojawiły się dwie panie, które nie pasowały mi do całości. Śpiewały jakieś piosenki w stylu hip-hopu. Przyznam szczerze, że nie podobało mi się to. Jubileusz to taka próba generalna ostatniego pożegnania. Wówczas człowiek dowiaduje się kim był i kto go najbardziej cenił. Sama atmosfera spotkania była wspaniała i benefis uważam był bardzo udany.

- Dostał pan sporo różnych, czasami oryginalnych prezentów. Który był najmilszy?
- Faktycznie było sporo różnych upominków, ale największy i najcenniejszy prezent to obecność przyjaciół. Jestem w takim wieku, że dla mnie mniej się liczą prezenty materialne, natomiast cenię obecność przyjaciół.

- Czy nadal wykłada pan na Uniwersytecie Jagiellońskim?
- Tak. Nadal często słyszę pytania: "A co pan wykłada?" Odpowiadam wówczas opowiadając pewne zdarzenie. Kiedyś, w tamtych czasach, jechałem samochodem, zatrzymała mnie milicja. Zapytali mnie: - Gdzie pan pracuje? Odpowiedziałem: - Na Uniwersytecie Jagiellońskim. - A co pan tam robi? - Niech pan zgadnie, co ja tam mogę robić? Wykładam język rosyjski. Do tego roku pracowałem na filologii wschodniosłowiańskiej, byłem kierownikiem zakładu języka rosyjskiego. Od nowego roku szkolnego będę pracował na nowym wydziale - wydział nauk politycznych i stosunków międzynarodowych. Tam będzie kierunek "rosjoznastwo". To już nie jest czysto filologiczny kierunek. Będziemy przygotowywać znawców problematyki współczesnej Rosji. Uważam, że jest to bardzo ważny i potrzebny kierunek. Polska nie jest przygotowana do tego, jak teraz rozmawiać ze współczesną Rosją. Kiedyś Rosja była, można powiedzieć, okupantem, ideologiczny zaborcą. A teraz mało kto wie co to jest, jak to ugryźć? Są dwie szkoły: jedni mówią, że trzeba Rosję olewać, uważam, że jest to głupia szkoła; i jest druga szkoła, mówiąca, że należy ten kraj poznać i dzięki temu doprowadzić do stanu w którym, być może Polska stanie się mediatorem i łącznikiem w sprawach porozumienia wschodu w zachodem.

- Jest pan wykładowcą, gra w filmach, występuje na estradzie. Która z tych, tak różnych od siebie profesji jest panu najbliższa?
- Bardzo lubię film. Kocham kino. Ale nie jestem zawodowym aktorem. Na szczęście w filmie każdy może zagrać, a jak to zależy od reżysera. Natomiast nie każdy może być wykładowcą. Najbliższa memu sercu jest estrada, ponieważ dzięki niej mam bezpośredni kontakt z ludźmi, to jest dla mnie najważniejsze. Często przychodzą po koncercie ludzie i mówią, że mnie potrzebują, że to co robię jest dla nich ważne. Moja żona - psycholog, mówi, że to podbudowuje moje ego... Nie jestem człowiekiem, który marzy o ogromnej popularności.

- Ale jednak tą popularność daje się odczuć, a najlepszym jej dowodem są sprzedane "na pniu" bilety na obydwa pana koncerty w Rzeszowie.
- Tak, ale ja się nigdy o nią nie prosiłem. Ona powstała jako produkt uboczny. Nie robiłem żadnej "kampanii reklamowej", nie prosiłem by ktoś mnie wylansował.

- Czyli jest pan artystą estradowym?
- Owszem lubię to, ale właściwie moim podstawowym zajęciem jest praca naukowa. Pracuje dosyć intensywnie naukowo. Mam około cztery, pięć publikacji naukowych rocznie. Piszę na raz dwie książki. Jedną, mam nadzieję, że w tym roku kalendarzowym skończę i dostanę oficjalny tytuł profesora. Przecież jestem polonistą i rusycystą.

- Ale, jak powiedział Andrzej Waligórski, "Polonista to nie zawód, tylko hobby..."
- Tak, więc właśnie dlatego nie rezygnuję z estrady, bo chcąc utrzymać się tylko z pensji z Uniwersytetu, musiałbym diametralnie zmienić styl życia. Moja rodzina przeszłaby szkołę życia, dzieci nauczyłyby się żebrać...

- Wróćmy może do działalności estradowej. Powiedział pan kiedyś, że jest pan błaznem.
- Tak, zgadza się. Teraz jest demokracja i błazen jest już nie tylko dla króla, ale dla każdego zwykłego człowieka. Błazen to niezwykle szlachetna profesja. Rozśmieszyć człowieka jest bardzo trudno.

- Ale panu się to udaje i to bez większego wysiłku.
- Dziękuję za uznanie.

- Co śmieszy i z czego się śmieje Alosza Awdiejew?
- Są dwa źródła. Pierwsze źródło to tzw. "gotowce". Kawały - małe arcydzieła literatury, które mnie śmieszą oraz literatura humorystyczna. A drugie źródło mojego humoru to samo życie. Biorę gazetę do ręki i czytam: "Biskupi przeprosili Boga za Jedwabne". Mnie to śmieszy, bo ani biskupi nie byli winni, ani Bóg nie jest poszkodowany. A prawdopodobnie nikogo ten tytuł nie razi i nie śmieszy. Widzę tu czyjąś głupotę. I z tego się śmieję.
- Dziękuję za rozmowę.
webmaster
© 2002 Kucica