Andrzej Seweryn

Andrzej Seweryn


Nie znalazłem we Francji drugiego Wajdy - twierdzi Andrzej Seweryn - aktor z orderem.

- W filmie Teresy Kotlarczyk "Prymas" gra pan kardynała Stefana Wyszyńskiego, postać legendarną, traktowaną przez Polaków niemalże z nabożeństwem. Nie przytłacza pana ciężar gatunkowy roli?
- Nie przytłacza, ale zdaję sobie oczywiście sprawę, że nie pracuję nad jednym z wielu tematów. Wiem, że ten jest wyjątkowy i szczególny. Wielu z nas przechowuje w pamięci wizerunek kardynała. Utożsamiamy tego wielkiego księdza z oporem wobec komunizmu a więc z ratowaniem ojczyzny. Wiem o tym wszystkim. Na planie filmowym uprawiamy jednak sztukę, nie robimy dokumentu. Dokumentów o kardynale Wyszyńskim jest zresztą sporo, i to bardzo dobrych. My opowiadamy o pewnym fragmencie życia księdza prymasa, szczególnie trudnym, o latach uwięzienia, gdy jego udziałem były głód, choroby, cierpienie.

- Jaki będzie kardynał Wyszyński w pana interpretacji? Posągowy, bez skazy czy bardzo ludzki?
- Wiem tylko, jak go grałem i co chciałem osiągnąć, a jak go państwo odbierzecie... Nie wierzę aktorom, którzy opowiadają szczegółowo, jaki będzie grany przez nich bohater. Są naiwni, tego się nigdy do końca nie wie. Odpowiem bardzo dyplomatycznie - mam nadzieję, że będzie zarówno tym świetlanym księdzem, jak i zwyczajnym człowiekiem. Na to ostatnie też jest w filmie miejsce - cierpi z powodu choroby ojca, broni się przed nienawiścią.

- Ma pan zapewne takie uczucie, że będzie to film niezwykle ważny i potrzebny. Czy odbrązowi on nieco postać prymasa?
- Zniecierpliwienie wywołuje we mnie taki podział - ludzki albo z brązu. Jak ktoś nie kradnie, nie pije wódki ani nie śpi z żoną sąsiada, to jest ideałem na cokole, a jak kradnie, pije wódkę i spotyka się z kobietą sąsiada, to jest ludzki. Lubimy tych niedoskonałych, bo sami tacy jesteśmy. Ale naprawdę istnieją wspaniali, których tytułujemy bohaterami z brązu, a mimo to są również bardzo ludzcy. Matka Teresa była ludzka, choć tak wspaniała, Ojciec Święty również.

-Aktorzy często mówią, że po założeniu kostiumu znacznie łatwiej im utożsamić się z graną postacią. Pana kostium jest tym razem niepowtarzalny. Co pan czuje, nosząc go na planie?
- To prawda, że kostium autentyczny i znaczący, ułatwia pracę - organizuje ruch aktora na planie. Może upraszczam, ale dobry ruch to także dobra myśl. Wielokrotnie zdarzało mi się już, że dobry kostium organizował każdy mój gest, jednocześnie pomagając nadać sens temu, co robiłem. Tym razem zdjęcia rozpoczęła scena ostatniego kazania prymasa w kościele św. Anny w przeddzień aresztowania w 1953 r. Nie będę ukrywał, że gdy założyłem autentyczne szaty kardynała Wyszyńskiego i wszedłem na nie używaną od lat ambonę, musiałem z trudem opanowywać wzruszenie.

- Jest pan trzecim cudzoziemcem, który zaistniał w paryskim teatrze Comedie Francaise - narodowej scenie francuskiej.Jednocześnie gra pan również na polskiej scenie narodowej. Czuje się pan bardziej aktorem francuskim czy polskim?
- To dzieje się poza mną. Jestem teraz w Polsce, pracuję nad filmem Teresy Kotlarczyk razem ze Zbyszkiem Zamachowskim, Mają Ostaszewską i nie stawiam sobie tego typu pytań. Tutaj jestem aktorem polskim, gdy gram we Francji, francuskim. Esencja pracy aktorskiej polega jednak na czymś zupełnie innym.

- A kwestie językowe? Gra Pan na przemian w obu tych językach i to zarówno w filmie jak i w teatrze?
- To już inna sprawa... Bywają sytuacje anegdotyczne niemal - np. schodzę tutaj z planu, gdzie gram po polsku, a przysłuchuje się temu mój syn, do którego mówię zaraz po francusku. No i za chwilę słyszę siebie mówiącego do Teresy Kotlarczyk w języku Moliera.

- Ma Pan też na koncie najważniejsze chyba dla francuskich artystów wyróżnienia - nagrodę najlepszego aktora Francji a także wręczony przez prezydenta Jacquesa Chiraca, Państwowy Order Zasługi i sporo innych nagród tamtejszej kinematografii. Która z nich jest najważniejsza?
- Najważniejszy jest Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski - Polonia Restituta, który otrzymałem przed dwoma laty.

- Pan Ma Pan to szczęście, że będąc na stałe poza krajem zagrał w dwlatduże óch największych polskich produkcjach ostatnich role.
- To prawda, sam się zdziwiłem, że tak się stało. Kiedy Jerzy Hoffman zaproponował mi rolę w "Ogniem i mieczem" , powiedziałem: I tak nie damy rady zgrać terminów. Usłyszałem, że na pewno nam się to uda, i faktycznie. Andrzej Wajda zaczął z kolei pracę nad "Panem Tadeuszem" podczas wakacji i tu nie było kłopotów z terminami. Jedynie rodzina cierpiała z powodu mojej nieobecności. Ale nie potrafiłbym odmówić udziału w przedsięwzięciach tego formatu co film Hoffmana i Wajdy.

- Ma Pan dalsze plany współpracy z polskimi twórcami?
- Tak, ale za wcześnie, by o nich mówić, bo nie wiadomo, czy z przyczyn organizacyjnych dojdą do skutku. Na pewno będę reżyserował "Świętoszka" Moliera dla Teatru Telewizji. A obecnie - także dla Teatru Telewizji, z ogromną przyjemnością gram w reżyserowanej przez Andrzeja Wajdę sztuce "Bigda idzie" , będącej adaptacją prozy Juliusza Kadena-Bandrowskiego.
webmaster
© 2002 Kucica