Gavin Hood

Gavin Hood

Gavin Hood był jednym z trzech kandydatów, jakich ubezpieczyciel filmu "W pustyni i w puszczy" zaproponował producentom. Ostatni jego film został wielokrotnie nagrodzony, a "Variety" uznało go za jednego z najlepszych reżyserów młodego pokolenia. To on zastąpił Macieja Dutkiewicza za kamerą. Szybie wejście na plan Gavina Hooda, pod czujnym okiem Waldemara Dzikiego sprawiło, że produkcja nie opóźniła się nawet o jeden dzień.

Nie robi filmu sam

- Jak to się stało, że to właśnie Pan, a nie kto inny zastąpił chorego reżysera na planie filmu "W pustyni i w puszczy"?
- W pewnym sensie to było bardzo proste. Dostałem telefon z propozycją. Na początku rozmowy wyjaśniono mi, jak mają się sprawy: że reżyser zachorował, że ekipa jest już po pierwszym tygodniu zdjęć i proszą mnie o pomoc. Bardzo dużo czasu spędziłem w Afryce, w "dzikim" środowisku i miałem już za sobą pracę z dziećmi. Może właśnie to sprawiło, że wydawałem się odpowiednią osobą na to miejsce. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia rozsądnego reżysera tego typu przedsięwzięcie to kompletne szaleństwo. W każdej szkole filmowej, profesorowie zawsze powtarzają: strzeżcie się jak ognia pracy z dziećmi i zwierzętami, to najgorsze co możecie zrobić...

- Jednak pan podjął się pracy z dziećmi i zwierzętami, więc jak to jest z tą maksymą?
- Chyba najtrudniejszą sztuką jest sprawienie, by dzikie zwierze zrobiło dokładnie to, czego się od niego oczekuje. Na przykład taki lew. To bardzo dziki zwierzak z wielkimi pazurami i jeśli stanie się coś nieoczekiwanego, coś co go przestraszy, potrafi capnąć... Dlatego kiedy kręciliśmy "jego" sceny, cała ekipa, prócz rzecz jasna operatora i aktorów, siedziała w specjalnej klatce bezpieczeństwa. Z kolei kiedy pracowaliśmy ze słoniami, musieliśmy być bardzo uważni i zachowywać się niezwykle cicho. No i, rzecz jasna, jest jeszcze jeden problem. Zwierzęta nie potrafią powtórzyć tego samego ruchu w każdym ujęciu. Na przykład chcemy nakręcić jedną scenę, w której, dajmy na to, słoń wędruje z jednego miejsca do drugiego. Udaje się to. Jednak gdy później chcemy nakręcić węższe plany, okazuje się, że słoń nagle decyduje się zrobić wszystko zupełnie inaczej i w trakcie ujęcia nagle zawraca albo w ogóle odmawia posłuszeństwa i stoi jak wryty. Wówczas musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać, czekać i czekać.
Natomiast dzieci to inna historia. Jako reżyser dzielę dzieci na te bardziej i mniej "świadome". Praca z małym dzieckiem jest wbrew pozorom dużo łatwiejsza od pracy z nastolatkami. Kiedy małe dziecko siedzi na słoniu nie trzeba mu już nic więcej mówić - ono tam jest i to wystarczy. Ze starszymi dziećmi jest inaczej. Spinają się, czują się zawstydzeni, myślą sobie: jak to wyszło, jak wyglądało.

- A jak przebiega praca z ekipą, jest pan z niej zadowolony?
- Tak, nawet bardzo. Mamy świetnych operatorów, jednego tutejszego (Paul Gilpin) i jednego z Polski (Jacek Januszyk). Ekipa musi być jednym, stabilnym i pewnym elementem. W innym przypadku nie ma szans na dobre efekty, bo kiedy lew nagle zdecyduje się , że będzie pracował, to pracuje, jeśli zaś zdecyduje, że chce spać... to po prostu śpi i wówczas trzeba szybko przerzucić się na kręcenie innej sceny.

- Wiadomo, że Afryka to niezwykłe plenery, magiczne zachody słońca i dzika zwierzyna, ale czy nie są to również ciężki warunki pracy?
- Oczywiście. Są węże, skorpiony no i ten koszmarny pył. Mimo tego, że wychowałem się w podobnych warunkach, miewam od czasu do czasu problemy z oddychaniem, więc biegam dookoła w masce, żeby nie pozwolić moim astmatycznym tendencjom przejąć władzy nad tym co robię. Ekipie też jest ciężko. Fizyczna praca w takim upale i kurzu nie należy do największych przyjemności. Ciągle trzeba smarować się kremami, nosić czapkę i ciemne okulary. Wieczorem wszyscy padają zmęczeni na łóżka, ale jest w tym spora doza swego rodzaju frajdy.

- Rzesze dziennikarzy w Polsce chce wiedzieć kim jest Gavin Hoodgavin hood
- Na szczęście jeszcze tego nie odczuwam. Muszę powiedzieć, że każdego dnia toczę zaciekłe walki z materią i rzeczywistością, która potrafi płatać różne figle. Na planie filmu jest zawsze mnóstwo rzeczy do zrobienia i nie maiłem czasu na zastanawianie się nad swoją sytuacją. Moim priorytetem jest dostarczyć widzom jak najlepszy film. W tym momencie muszę się skupić na pracy. Ludziom należy się dobry film, a moim zadaniem jest sprawić, by taki właśnie był.

- Co wiedział pan o Polsce zabierając się za realizację tak ważnej w tym kraju powieści?
- Przyznam się szczerze, że moja wiedza nie była oszałamiająca. Za moją edukację zabrał się Waldemar Dziki, udzielając mi czegoś co przypominało krótki kurs historii Polski. Co do powieści, to wydaje mi się, że choć jest to historia polska, jest również niesłychanie uniwersalna i to daje jej wielką siłę i świadczy o jej wielkości. Miłość, strach, radość, zazdrość - wszyscy znamy te uczucia i nieważne czy jesteśmy Polakami, Anglikami czy Afrykańczykami. Dzięki temu ludzie na całym świecie mogą się zakochać w historii napisanej przez polskiego twórcę i taki jest mój cel.

- Przyjedzie pan do Polski?
- Oczywiście, że przyjadę. Spędzę tam kilka dobrych tygodni montując wszystkie materiały i wtedy będę dostępny dla mediów.

- Kim pan właściwie jest? Aktorem, reżyserem...
- Zaczynałem jako aktor i uważam, że jedno wynika u mnie z drugiego. Wiem co przechodzi aktor, kiedy z nim pracuje. Myślę, że moje doświadczenia jako aktora, scenarzysty, fotografa, reżysera i kogoś kto w szkole filmowej miał do czynienia z pracą za kamerą dają bardzo dużo. Nie podjął bym się teraz roli operatora, nie podjął bym się grania w filmie, ale mogę to wszystko koordynować i taka jest chyba moja rola. Stwarzać naokoło najlepsze warunki do tego, by wspólnie udało się zrobić świetny film. Trzeba pamiętać o jednym - filmu nie da się zrobić samemu.

Dziękuję za rozmowę.
webmaster
© 2002 Kucica