Katarzyna Groniec

Katarzyna Groniec

debiutowała na scenie teatru Buffo w spektaklu "Metro". Przez wiele lat występowała jako jedna z osobowości u Janusza Józefowicza. W 1997 roku wygrała Festiwal Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Kilka miesięcy temu wydała swoją pierwszą solową płytę.

NA SCENIE SPALAM SIE

- Niedawno wydała pani swoją pierwszą płytę. Gdy robi się coś po raz pierwszy zdarzają się różne nie przewidziane zdarzenia. Czy coś takiego miało miejsce podczas nagrania tej płyty?
- Trzeba zacząć od tego, że nie jestem debiutantką. Miałam pewną przewagę nad osobami, które w studio są po raz pierwszy. Wydając płytę zawsze popełnia się jakieś błędy, robi się coś nie tak jak być powinno. Byłam w trochę innej sytuacji. To był trzeci projekt płyty, za który się zabrałam. Możliwość nagrania płyty rozbijała się o firmy fonograficzne, o komercyjność materiału, o to czy to się sprzeda czy nie.

- Czyli chodziło o pieniądze
- Jak zwykle. Znalazła się firma Sony, która postanowiła, że zaryzykuje. Firma ma w swojej "stajni" takie gwiazdy jak choćby "Brathanki", którzy przynoszą ogromne zyski...

- Stać ich na eksperyment
- Tak. Może właśnie taki był sposób myślenia, że jeżeli tu zarabiamy, to tu możemy stracić.

- Ale nie stracili.
- No nie, i to mnie bardzo cieszy

- Jak były wybierane utwory do płyty?
- Polegało to głównie na czytaniu dużej ilości poezji, wybraniu wierszy, później namawianiu ludzi do skomponowania muzyki do tego. Część piosenek już była. To utwory Mony Moore, które były napisane a nie zostały nigdy wydane. Zostały nagrane dziesięć lat temu i leżały na półce. Wybrałam z nich cztery utwory.

- Czy podczas pracy nad płytą był jakiś "duch opatrzności", który czuwał nad realizacją całości?
- Nie. Raczej był duch histerii, który ciągle fruwał nade mną. Jest coś takiego jak "syndrom pierwszej płyty". Ciągłe obawy, niepewność, zamiast radości tworzenia, pojawia się potworny strach bliżej nieuzasadniony. Na szczęście mam już to za sobą.

- Dlaczego płyta została wydana tak późno. Przecież po wygranej na Festiwalu Aktorskim w 1997 roku była szansa na jej wydanie.
- Oczywiście to był błąd, ale nie było nikogo, kto chciałby wydać "Amsterdam, Amsterdam", nie mówiąc już ogólnie o piosence aktorskiej. W Polsce jest bardzo mało ludzi, którzy się interesują tym rodzajem piosenek. Owszem mogłam wydać płytę. Dla rodziny... Wydałabym ją i nikt by o niej nie wiedział. Trzeba pamiętać, że nagranie płyty to również wielka promocja, a pieniędzy na jej przeprowadzenie nie miałam.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani, że jedyny luksus na jaki może sobie pani pozwolić to posiadanie kota...
- Faktycznie mam luksusową kotkę, która niedawno miała urodziny. Nie wiedzieliśmy co jej kupić, ale skończyło się na podwójnej porcji kociej karmy i kilku smakołykach.

- Podobno ludzie, którzy mają koty są bardziej tajemniczy, bardziej wyciszeni. Czy pani też taka jest?
- Trudno mi powiedzieć, to musieli by mnie ocenić, ci którzy posiadają psy....

- Swoją karierę zaczynała pani od "Metra". Podobno istniał tam podział na "małpki" i "sikorki"? Czy faktycznie tak było?
- Był takowy podział

- Jaki jest Janusz Józefowicz?
- Różny. Jest niezwykle wybuchowy. Ma temperament choleryka. Nie jest to człowiek, który, gdy się zdenerwuje dusi to w sobie. Wyładowuje się na najbliższym otoczeniu. Nie raz to przeżywaliśmy wspólnie i każdy z osobna. Ale inaczej to jest, gdy ma się lat osiemnaście, a inaczej, gdy ma się lat dwadzieścia osiem.

- Od wielu lat występuje pani na scenie, czy nadal towarzyszy pani trema?
- Tak. Gdy wychodzę na scenę, nie myślę o niczym, innym, jestem ja i to co mam do przekazania widowni. Każdy koncert to dla mnie ogromny wysiłek nie tylko fizyczny, ale i psychiczny.
webmaster
© 2002 Kucica