![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|||||||
|
![]() Jerzy StuhrSeriale go nudzą, a reżyserując, może opowiedzieć coś więcejStuhr szczerze- Dlaczego pana filmowy samochód miał dwie różne rejestracje, które zmieniały się w czasie filmu?- Dobre spostrzeżenie. Faktycznie tak było. Samochód, którym jeździłem w czasie filmu, był wypożyczony z salonu Skody. Pierwszego dnia miał inną rejestrację i dopiero na następny dzień zorientowano się, że powinna być inna, taka jak w scenariuszu. Nie było już możliwości zamiany i tak zostało. - Kiedyś był pan tylko aktorem, teraz także reżyseruje pan filmy. W której roli czuje się pan lepiej? - Chyba nie uda mi się wyreżyserować tylu filmów, w ilu zagrałem. Przyznam, że praca reżysera ogromnie mnie pochłania. Gdy tylko gram w filmie, nudzi mi się na planie. Rola aktora jest tylko cząstkowa, niewiele od niego zależy, a gdy okazuje się, że o wszystkim można decydować samemu, wówczas współczynnik emocji rośnie. Reżyserowanie bierze się z tego, że chcę coś więcej ludziom o sobie powiedzieć. Chcę opisać jakąś historię i podpisać się pod nią. - Co jest dla pana najtrudniejsze w pracy z aktorami? - Czasami jest bardzo trudno przekonać aktora, by potraktował film z pełnym zaangażowaniem. Gosia Dobrowolska, moja filmowa żona, jest jedną z nielicznych aktorek z jakimi pracowałem, która w pełni poświęciła się filmowi. - Czy za zaangażowanie aktora uważa pan także przefarbowanie włosów, przytycie lub schudnięcie? - Tak. Wszystko, co wpływa na kształt roli, czyli cała psycho-fizyczna strona. To jest materiał pracy aktora. Ja na przykład noszę wąsy, choć tego nie lubię. Przygotowuję się do nowej roli, do nowego filmu, w którym mój bohater - tak sobie wymyśliłem - powinien mieć wąsy, więc je zapuściłem. - Maksymalne utożsamienie się z graną postacią nie jest chyba zbyt bezpieczne. Taka metoda pracy to przecież prosta droga do schizofrenii. - No nie do końca. Na pewno jednak zostawia ślady na psychice. Jeżeli aktor zbytnio przyjmie się rolą, to pozostawia ona pewne piętno. Na wyleczenie się z tego są różne terapie. Zaczynając od wódki, po... kolejne role. Nowa rola odmienia i odświeża. Byle nie w serialu. - Dlaczego? Nie lubi pan seriali? - Oj! Wręcz nienawidzę. Dwa razy mi się zdarzyło, że grałem w "drugich częściach" i to było koszmarne. Nuda, nic się nie działo. To było straszne. Nigdy więcej. Wprawdzie są aktorzy, którzy grają przez parę lat w jednym filmie i wszystko jest w porządku. To chyba zależy od indywidualnej psychiki każdego. Ja bym nie mógł. - W jakich rolach czuje się pan najlepiej? - Dobrych! Komediowe nie pozostawiają na mnie większego śladu i szybko je zapominam. Zapamiętuję tylko te, które przysparzają mi dużo kłopotu. Gdy nie wiem, jak do nich podejść, jak je zagrać. Te zapadają we mnie bardzo głęboko. - Czy taka jest rola Adama w "Tygodniu z życia mężczyzny"? - Tak. Niełatwo dać swoją twarz człowiekowi, który nie jest świetlaną postacią. Ukazywać całą ciemną stronę natury ludzkiej. Ona jest i nie można o niej zapominać. To nie takie proste. Często publiczność zastanawia się: A może on taki jest naprawdę? Aktor musi to wszystko wiedzieć i wziąć rolę z całym dobrodziejstwem tegoż inwentarza. Z drugiej strony postać Adama miała trudność techniczną, gdyż wygłaszał on kilka razy długie monologi. Fajnie by było, gdybym mógł użyć większego sztafażu środków, wyrazu twarzy, gestykulacji, ekspresji, ale tego wszystkiego nie wolno prokuratorowi robić. Parę razy byłem jurorem w konkursach krasomówczych aplikantów prokuratorskich. Tam zachowanie prokuratora było jednym z kryteriów oceny. Jeżeli ktoś zaczynał się za bardzo "szastać", tracił wiele punktów. Takie zachowanie godziło w powagę urzędu. Prokurator ma "na zimno" przedstawić argumenty, nic nie sugerować - takie są zasady. Dla aktora to jest marny materiał. - Może się wydawać, że w "Historiach miłosnych" praca aktora była dużo trudniejsza. Cztery różne postaci, cztery różne charaktery, zachowania. - To było niełatwe zadanie. W pewnym momencie było to dla mnie niesamowicie podniecające. Tam scenarzysta, czyli ja, dawał aktorowi ogromny wachlarz możliwości do popisu. Trzeba było się uspokoić, żeby się za bardzo nie popisywać, to wszystko miało służyć temu, by opowiedzieć historię, która mogła zdarzyć się każdemu. - Wspomniał pan o nowym filmie. O czym on będzie? - Powstanie on na podstawie scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego. Opowiada o pewnym panu, żyjącym w małym miasteczku, w Limanowej. Gra on na klarnecie, a jego przyjacielem jest...wielbłąd. Na początku żona tego pana nie akceptuje dziwnego zwierzaka, ale później zaczyna go darzyć coraz większą sympatią. Natomiast mieszkańcy miasteczka nie rozumieją, jak można mieć wielbłąda i nie akceptują go. Atmosfera zaczyna się zagęszczać i... reszty nie opowiem. Zapraszam do kina. - Na pewno z niego skorzystam i dziękuję za rozmowę. © październik 2000 Kucica |
||||||||||
![]() |
© 2002
Kucica |