Krzysztof Cugowski

Krzysztof Cugowski

Gdy rozpoczęłam rozmowę z Krzysztofem Cugowskim, liderem zespołu Budka Suflera, wiedziałam, że nie należy pytać o jego żonę, dzieci i piratów płtyowych. Nie zapytałam. Ale okazało się, że prawdę jest iż pan Krzysztof jest

UCZULONY NA WINO

- 30 maja świętował pan okrągłe urodziny z 5 z przodu. Jak w takim wieku znosi pan tułanie się po hotelach, koncerty, ciągłe dojazdy ma miejsce występu, nie zawsze wygodne łóżka i rozłąkę z rodziną?
- To wieloletnie doświadczenie, a najgorsze dla mnie są podróże. Podróżowanie po polskich drogach nie należy do przyjemnych rzeczy. Nie lubię podróżować, jednak los spłatał mi takiego figla i muszę to robić. Bardzo nie lubię też latać samolotami, a robię to, a przejście przez te wszystkie odprawy paszportowe to dla mnie czarny koszmar.

- Czyli przejechanie pewnego odcinka trasy jest dla pana uciążliwe?
- Tak, bo później, gdy już jestem na miejscu to wszystko jest w porządku. I nie ważne czy jadę do pracy, czyli na koncert czy jadę na wakacje, zawsze sama podróż mnie męczy.

- Potrafiłby pan pewnego dnia powiedzieć: "Dość koncertów, więcej nie śpiewam"?
- No, jakbym miał trzy miliony dolarów, to kto wie, może bym tak zrobił.

- Zespół Budka Suflera nigdy nie zaprzestał koncertować. Graliście w różnych okresach politycznych, w latach 70., 80., i 90. kiedy było najłatwiej?
- To tak jakby pani zapytała, które lata są sprzyjające dla artystów. Proponowałbym wyjrzeć na ulicę i obraz jaki się pojawi jest odpowiedzią na każde pytanie. Mam bardzo dobrą pamięć i świetnie pamiętam jak było w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych. Ostatnie dziesięć lat, to pijany lub pacjent Tworek, może ocenić czy było dobrze czy źle. Uważam, że nasza sytuacja, jako zespołu, jest taka, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat wreszcie zaczęliśmy zarabiać pieniądze. Skończyły się złodziejskie układy estrad czy pagartów, stowarzyszeń jazzowych, które za nasze koncerty zbierały poważne pieniądze. Dla Budki Suflera, okres komunizmu, to był okres okradania nas z naszych pieniędzy. Kiedyś z Romkiem Lipko policzyliśmy, że w tym czasie "okradli" nas na około 2 miliony dolarów na jednego członka zespołu.

- W tej chwili Budka Suflera jest w pełni samowystarczalna. Sami wydajecie płyty, kasety, zajmujecie się promocją, koncertami. Skąd to się wzięło? Z braku zaufania do innych wytwórni płytowych?
- Wzięło się to z tego, że kiedy bolszewizm się rypnął, jako jedni z pierwszych wzięliśmy swoje sprawy w swoje ręce. Okazało się, że to wyszło nam na zdrowie.

- Czy repertuar Budki Suflera, który od wielu lat jest rozpoznawalny i bardzo charakterystyczny, kiedyś się zmieni?
- Czy chciałaby pani zmieniać coś co przynosi pieniądze? To co robimy, to jest tak zwana twórczość użytkowa. Nasze piosenki mają żywot rok, czasami dwa lata, a czasami miesiąc. Jednak to co gramy, jak na razie, się podoba. Nie mamy zamiaru eksperymentować na własnych skórach. Mamy zamiar robić to co będzie strawne i akceptowane przez publiczność.

- Doszły mnie słuchy, że przygotowuje pan płytę z tak zwanymi "pościelówkami" czyli pięknymi, sentymentalnymi balladami.
- Tak, są takie plany, a wcześniej, w styczniu 2001 roku, pojawi się moja płyta solowa.

- Wiem, że studiował pan w Rzeszowie.
- Nie wiem, czy to można nazwać studiowaniem. Większość czasu przesiadywałem w niestety już nie istniejącej restauracji Arkadia. Jednak samo miasto mile wspominam.

- Pamięta pan jakieś szczególne zdarzenie?
- Moi koledzy, Romek Lipko i Andrzej Ziółkowski, najęli się do teatru. W czasie gdy ja byłem w Rzeszowie, oni wystawiali sztukę "Gwałtu, co się dzieje". Pewnego dnia zadzwonili do mnie, że przyjeżdżają do Rzeszowa, by tu wystawić tą sztukę. Przyjechali. Zakwaterowali się w hotelu komitetu wojewódzkiego, gdzieś koło dworca. Po spektaklu spotkaliśmy się, kupiliśmy sobie skrzynkę wina. Wtedy były takie trunki algierskie Fatima i Wenara. Oczywiście opiliśmy się jak mopsy. Rano budzę się i czuję, że coś mnie swędzi. Idę do łazienki, patrzę w lusterko, a ja jestem cały w czerwone plamy. Wystraszyłem się, że będę umierał w Rzeszowie. Wsiadłem w autobus i pojechałem do domu. W Janowie Lubelskim plamy zaczęły gasnąć. Gdy przyjechałem do Lublina, wszystko już było w porządku. PO tym zdarzeniu przez rok nie piłem czerwonego wina. A teraz już piję wyłącznie kawę i czasami lampkę likieru.

Wróć
webmaster
© 2002 Kucica